RONIĆ PO LUDZKU
O fundacji
Dajemy głos kobietom, które nie zostały należycie potraktowane w szpitalu podczas poronienia. Wołamy o poszanowanie ludzkiej godności podczas hospitalizacji. Naszą misją jest m. in. stworzenie miejsca, w którym osoby po utracie ciąży otrzymają natychmiastowe informacje dotyczące praw po poronieniu / martwym urodzeniu i – w razie potrzeby – uzyskają szybką pomoc prawną oraz psychologiczną.
Ronić po Ludzku ma być także bezpieczną przestrzenią dla kobiet i mężczyzn, którzy doświadczyli utraty ciąży. Dlatego na temat poronienia / martwego urodzenia powstają liczne podcasty, webinary oraz warsztaty, na które zapraszani są specjaliści oraz osoby, które doświadczyły utraty ciąży. Słuchamy historii, których nikt wcześniej nie chciał usłyszeć.
Prezes Fundacji
Paulina Szydłowska
Sama doświadczyła utraty ciąży na różnych etapach jej trwania – w 7 tc, 5 tc i 19 tc. Własne doświadczenia skłoniły ją do nagłośnienia problemu nieodpowiedniego traktowania kobiet w szpitalach podczas poronienia. Brak zrozumienia wśród personelu szpitalnego oraz łamanie praw pacjenta był impulsem do stworzenia fundacji.
W maju 2022 roku założyła profil Ronić po ludzku, na którym zostały opublikowane pierwsze historie kobiet na temat hospitalizacji w momencie utraty ciąży.
Fundacja Ronić po Ludzku została utworzona w kwietniu 2023 roku.
Paulina czuwa nad widocznością i dostępnością Ronić po Ludzku w sieci – tworzy posty, nagrywa podcasty i webinary. Zajmuje się również pozyskiwaniem środków finansowych na działanie fundacji. Z wykształcenia jest psychologiem.
Członek Zarządu
Adrian Szydłowski
W Fundacji odpowiada głównie za sprawy formalne oraz sprawy techniczne m. in. nadzorowanie działania infolinii czy sprzętu. Dba również o porządek w dokumentacji oraz w finansach Fundacji. Na co dzień wspiera i motywuje żonę do dalszej walki z systemem, respektowania praw i godności kobiet i mężczyzn doświadczających straty.
Prawniczka
Katarzyna Łodygowska
Jest prawnikiem, Absolwentką Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w prawie pracy. Udziela porad prawnych kobietom w ciąży oraz mamom powracającym na rynek pracy. Pomaga kobietom po poronieniach i martwych urodzeniach w walce o ich prawa. Aktywnie udziela się w mediach, tłumacząc zawiłości polskiego prawa. Prowadzi stronę www.matkaprawnik.pl
Psycholożka
Hanna Steinmetz
Jest psycholożką, która stara się wspierać kobiety na każdym etapie ich drogi i w każdej podjętej decyzji. Swoje doświadczenie zdobywała m.in. w telefonie zaufania w Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Te rozmowy pokazały jej przepiękny, ale także skomplikowany świat kobiet. Jej pasją jest również seksuologia i to właśnie z niej ukończyła specjalność. Obecnie jest w trakcie studiów podyplomowych z psychologii pozytywnej: trenera umiejętności psychospołecznych.
Psychoterapeutka
Joanna Klofik
Psycholog, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna, położna. Absolwentka Uniwersytetu Medycznego i Uniwersytetu Humanistycznego SWPS w Poznaniu. Członkini Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej.
Od 2011 roku związana z Ginekologiczno-Położniczym Szpitalem Klinicznym Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Od 2017 roku pracuje w Klinice Ginekologii Operacyjnej UM. Wspiera psychologicznie kobiety i ich bliskich podczas hospitalizacji podczas ciąży i narodzin dziecka w adaptacji do nowej roli życiowej.
Otacza opieką psychologiczną pacjentki w sytuacji kryzysu życiowego, diagnozy nowotworowej, w okresie około i po menopauzalnym, straty po operacjach ginekologicznych, straty ciąży, podejrzenia i diagnozy wad u dziecka, porodu przedwczesnego, utraty dziecka po porodzie czy niepłodności.
Wolontariuszka
Elżbieta Szafraniec
Psycholożka, absolwentka psychologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Doświadczenie praktyczne zdobyła m.in. w ramach wolontariatu w Oddziale Dziennym Rehabilitacyjnym POZP oraz Środowiskowym Domu Samopomocy Zielone Centrum. Udzielała także pierwszej pomocy psychologicznej w punkcie recepcyjnym dla osób uchodźczych. Swoją wiedzę teoretyczną poszerza w ramach szkoleń dotyczących głównie terapii poznawczo-behawioralnej, pracy z dziećmi oraz psychologii i terapii traumy.
W ramach psychologii interesuje się głównie psychologią okresu okołoporodowego, terapią traumy, interwencją kryzysową a także podejściami integracyjnymi.
WOLONTARIUSZKA
Joanna Jurkiewicz
Jest praktyczką i propagatorką pisania terapeutycznego i rozwojowego, ukończyła prawo i europeistykę, a teraz jest studentką III roku psychologii. Od kilku lat pracuje coachingowo – w duchu ACT (Terapia Akceptacji i Zaangażowania), posiada specjalizację coachingu konfliktu, ukończyła kurs TSR oraz interwencji kryzysowej. Jest absolwentką studiów podyplomowych „Fotografia w terapii i rozwoju osobistym”, licznych kursów ACT oraz Kursu terapii traumy Sabiny Sadeckiej. Prowadzi warsztaty pisania terapeutycznego i rozwojowego oraz fotografii terapeutycznej.
Pracuje przede wszystkim z kobietami, także w sferze tzw. coachingu cierpienia – pomaga w budowaniu relacji z cierpieniem. Interesuje ją obszar pomocy osobom z chorobami chronicznymi oraz doświadczającymi innych kryzysów.
Wolontariuszka
Anna Pigla-Kempińska
Z wykształcenia architekt, z wyboru serca Mama. Mama dwójki wspaniałych, ziemskich synów – słonecznego i tęczowego. Mama dwójki ukochanych anielskich dzieci, za którymi codziennie tęskni. Jej misją jest walka o ochronę godności człowieka bez względu na etap rozwoju. Bazując na własnych trudnych doświadczeniach, stara się wspierać rodziców cierpiących po stracie dziecka.
Ania wspiera fundację biorąc czynny udział w jej bieżących działaniach. Czuwa także nad merytorycznymi treściami grupy wsparcia na Facebooku.
WOLONTARIUSZKA
Agata Jańczak
Absolwentka psychologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W ramach studiów realizowała specjalności z psychoterapii zaburzeń psychicznych oraz seksuologii klinicznej, a w październiku 2023 r. rozpoczęła studia podyplomowe z seksuologii klinicznej. Ukończyła między innymi kurs socjoterapii, prawa rodzinnego dla psychologów, psychologicznej opieki okołoporodowej oraz liczne szkolenia organizowane przez Poradnie Terapii Uzależnień i Współuzależnienia w Poznaniu.
Zdobywa doświadczenie jako stażystka w PRiOR Humani, a także jako wolontariuszka pracująca warsztatowo z osobami z niepełnosprawnością oraz wolontariuszka SINu pracując edukacyjnie z młodzieżą. Interesuje się seksuologią, a w szczególności pracą z kobietami w okresie okołoporodowym oraz pracą z pacjentami onkologicznymi. Istotny jest dla niej również obszar pracy z pacjentami w trakcie żałoby i straty.
WOLONTARIUSZKA
Agata Grabska
Aktualnie jest studentką psychologii na Uniwersytecie SWPS. Ponadto ukończyła również na tej samej uczelni studia podyplomowe z seksuologii praktycznej. Jest także trenerką umiejętności społecznych. Z łatwością przychodzi jej prowadzenie grupy i towarzyszenie uczestnikom. Potrafi elastycznie zmieniać scenariusz w zależności od atmosfery, energii i dynamiki grupy.
Swoje doświadczenie zawodowe zdobywa w Wielkopolskim Centrum Onkologii, w Pracowni Psychologicznej – tam pracuje z pacjentkami indywidualnie i grupowo – oraz w żłobku, pracując z najmłodszymi. Prowadzi również warsztaty psychoedukacyjne i seksuologiczne dla młodzieży oraz kobiet. Interesuje się psychologią rozwoju człowieka, w tym również żałoby i straty, seksuologią, psychologią miłości, relacjami i związkami oraz tematyką okołoporodową.
RONIĆ PO LUDZKU
Nasze działania
01
Infolinia
Notorycznie łamane są prawa kobiet i mężczyzn doświadczających straty ciąży – brak możliwości towarzyszenia kobiecie podczas pobytu w szpitalu, nieinformowanie o przebiegu procedur medycznych, podawanie błędnych informacji odnośnie pochówku…
I tutaj pojawimy się my. Stworzyliśmy infolinię, na której można uzyskać informacje o przysługujących prawach w momencie straty ciąży. Mamy świadomość tego, że znajomość praw jest niezbędna „tu i teraz”.
02
Kampania
#poranieni
W grudniu 2022 roku przeprowadziliśmy kampanię #poranieni, która miała zwrócić uwagę na to, co czują osoby po stracie ciąży oraz jakie słowa mogą sprawić im ból. W kampanii #poranieni wybrzmiał głos kobiet (i mężczyzn!), którzy doświadczyli utraty ciąży. Powiedzieli w niej, czego nie chcieliby słyszeć i co na pewno im nie pomaga. Bo słowa potrafią ranić.
POZOSTAŁE
Aktualności
OPOWIADAMY
Wasze historie
W wieku 22 lat poznałam mojego narzeczonego i już w rok później podjęliśmy wspólną decyzję o tym, by zacząć się starać o dziecko, bo to może potrwać – mam nieregularne i bolesne cykle. To był rok 2020. Staraliśmy się, a moja ówczesna lekarka powtarzała, że jak po roku się nie uda, to wtedy będziemy myśleć….
Pod koniec maja 2021 roku poczułam się źle, miałam objawy grypy żołądkowej, ale dzielnie poszłam na wizytę u ginekolog. Gdybym wtedy wiedziała, poszłabym od razu do innej. Zbadała mnie i kazała przyjść za dwa tygodnie. Tutaj muszę zaznaczyć, że testów z moczu nigdy nie robiłam, bo zawsze wychodziły mi pozytywne (lekarze dalej nie wiedzą czemu); tylko beta jest miarodajna. Był to już czas, że każdą miesiączkę witałam łzami na podłodze i jej nienawidziłam, bo to była kolejna odebrana szansa…
Na początku czerwca dostałam, jak mi się wówczas wydawało, spóźnioną, bardzo bolesną miesiączkę. Zadzwoniłam do lekarki, kazała przyjść mimo to. Przyszłam. Usłyszałam najgorsze słowa jakie wtedy mogłam: „Właśnie pani roni, nie mówiłam o ciąży, bo od początku była słaba, więc nie widziałam powodu robić nadziei”.
Straciłam przytomność na kozetce, odzyskałam ją na sali poporodowej otoczona kobietami tulącymi swoje maleństwa. Moje prośby o pomoc psychologiczną czy osobną salę zostały zbyte hasłami: nie ty pierwsza, histeryzujesz, itp. Hitem było zdanie jakie wypowiedział ordynator: „Jak się napatrzysz na maluszki to szybciej zajdziesz w ciążę”.
Pierwsze poronienie – marzec 2020. Pierwsza ciąża, wielka radość, która trwała krótko. Zbyt krótko. Do poronienia doszło między 5/6 tc, nie było mi dane usłyszeć bicia serduszka, poronienie samoistne. Kiedy pojawiło się plamienie, udaliśmy się z mężem do szpitala, gdzie wykonano USG. Lekarz stwierdził, że być może jest to poronienie, ale on w 100% nie może tego stwierdzić. Dopiero na wizycie prywatnej u mojego ginekologa okazało się, że doszło do poronienia. Ból, łzy, krzyk – starałam się jak mogłam, aby poradzić sobie z tym. Miałam wsparcie ze strony bliskich, którzy starali się mnie pocieszać, lecz to nie pomagało. Z czasem udało się mi z tym pogodzić. Powtarzałam sobie, że tak musiało być.
Dalej staraliśmy się z mężem o dziecko i udało się. Kolejna ciąża, radość, wizyta u lekarza, bicie serduszka. Jednak już na kolejnej wizycie okazuje się, że serduszko już nie bije – znów ból, łzy, krzyk i pytanie – dlaczego? Pada informacja ze strony lekarza, że mogę czekać aż dojdzie do samoistnego poronienia lub udać się na oddział i wybrać łyżeczkowanie lub farmakologię. Ze łzami wróciłam do domu, nie wiedząc, co zrobić.
Po wizycie prywatnej u mojego ginekologa, rozmowie, podjęliśmy decyzję o poronieniu farmakologicznym na oddziale. Dostałam skierowanie do szpitala. I kiedy nastał dzień zgłoszenia się na oddział, rozpoczął się mój koszmar. Lekarz, który mnie przyjmował, nie wykazywał żadnych uczuć, był zimny i niemiły. Przeprowadzał ze mną wywiad medyczny i wtedy usłyszałam słowa: „Takich poronień to może być i ze 20”. Poczułam się jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży. Co prawda na sali leżały ze mną kobiety, które przychodziły tylko na zabieg, ale na końcu korytarza leżały pacjentki ciężarne, które widziałam za każdym razem, kiedy szłam do toalety. A w sali obok odbywały się badania KTG. Kiedy ja leżałam, zwijając się z bólu i roniąc, za ścianą słyszałam bicie serca innych dzieci. Leki podawano mi, jakbym była maszyną, zero delikatności. Ten koszmar trwał 4 dni, aż w końcu w brudnej szpitalnej toalecie, 17 grudnia 2021 roku, zwyczajnie poleciał ze mnie skrzep krwi, w którym było moje dzieciątko. Nikt w szpitalu nie przedstawił mi moich praw, nikt nie doradził co zrobić. A w tamtej chwili nie myślałam, ból przesłaniał mi wszystko. Do tego ze względu na pandemię nie było odwiedzin. Mąż nie mógł być przy mnie i mnie wspierać. Nikt nie zaproponował pomocy psychologa. Nikt ze mną o tym nie porozmawiał.
Urodziłam w 20/21tc. Lekarz, który mnie badał podczas zwykłej wizyty ginekologicznej w przychodni, delikatnie przekazał mi, że mam wrócić na oddział jak najszybciej, bo mojemu dziecku nie bije serce. Córka zaplątała się w pępowinę. Jak wróciłam do domu – tak naprawdę nie wiem. Na oddziale wciąż słyszałam, że nie ja jedna straciłam dziecko i że na sali obok właśnie inna kobieta traci dziecko. Wcale mnie to nie pocieszało, bo jak ma mnie pocieszyć nieszczęście innej osoby. Nie podali mi tabletek poronnych od razu po przybyciu do szpitala, tylko kazali czekać. Ordynator tłumaczył się to przepisami, że muszą 24h poczekać.
Rodziłam w 2020 roku, czyli w pandemii. Prosiłam lekarzy, żeby mąż mógł być ze mną, ale nie zgodzili się nawet, żeby wszedł na 5 minut. Widzieli, że byłam w bardzo kiepskiej formie psychicznej, ale byli niezłomni. Po podaniu tabletki bardzo szybko dostałam skurczy, ale położne uważały, że przesadzam. Był to mój trzeci poród, więc wiem, jak wyglądają bóle porodowe. Jak wezwałam je już po raz któryś z kolei, zawołały panią ginekolog, która kazała szybko zabrać mnie na porodówkę, bo prawie urodziłam. Sama w pokoju na łóżku szpitalnym. Biegły ze mną na łóżku przez szpital.
Po urodzeniu podawały mi milion dokumentów i zadawały setki pytań. W końcu doktorka zapytała, czy zgadzam się na łyżeczkowanie, bo muszą mnie oczyścić, ale w sumie wszystko „wyszło” w całości, więc nie ma co łyżeczkować. Powiedziała, że zrobi to bez znieczulenia, bo musiałabym potem leżeć z paniami po cesarce i ich dziećmi. Więc dla mojego zdrowa psychicznego, zrobi to bez znieczulenia. Ból był tak okropny, że przez kilka miesięcy mi się śnił i budziłam się płacząc. Słyszał mnie chyba cały szpital. A doktorka pod nosem powtarzała: „O Boże, co ja zrobiłam”…
Niestety sama przeżyłam poronienie w 2022 roku. Ciąża była upragniona i wyczekana. Poznaliśmy się z mężem mocno po 30tce, wzięliśmy ślub w 2021 r. Prawie rok staraliśmy się o dziecko i w kwietniu pojawiły się upragnione dwie kreski. Wszystko się układało – miłość, dom, praca… A teraz JEST, już z nami jest, choć na razie we mnie, nasze dziecko. Czułam się wspaniale. Naprawdę… Czułam się tak dobrze, spokojnie. Nawet mdłości były dla mnie ok. Do dziś pamiętam, jak bardzo smakowały mi arbuzy…
W 10tc podczas kolejnego USG lekarz nie dostrzegł bicia serca. To był szok. Poproszono mnie, aby odczekała kilka dni i wróciła na badanie, bo może ciąża jednak jest młodsza…
Kolejnego dnia dostałam zapalenia oczu – tak mocnego, że nie byłam w stanie ich otworzyć. Nie pomyślałam wtedy, że to pierwsze objawy zapalenia organizmu wynikającego z poronienia, które musiało się zadziać już jakiś czas temu…
Trafiłam na kolejne badanie USG – brak echa zarodka. Ale proszę iść do lekarza prowadzącego i potwierdzić. U położnika również podczas badania usłyszałam: „Brak bicia serca”.
Doktor wysłał mnie na kolejne USG potwierdzające do placówki współpracującej, gdzie mają „lepszy aparat”. To jak zostałam tam potraktowana tylko potęguje mój koszmar. Brak ludzkiej empatii, nieprofesjonalny sposób poprowadzenia całości wizyty, rozmowy z pacjentką, która przeżywa poronienie jest nie do przyjęcia…
Tak jak wspomniałam, zostałam skierowana przez swojego ginekologa na pilne badanie USG ze względu na podejrzenie poronienia chybionego, krwawienie z dróg rodnych, brak echa zarodka i pojawiające się zapalenia organizmu.
Jak się domyślacie wchodząc do gabinetu USG byłam roztrzęsiona, widoczne było to, że płakałam, przeżywam sytuację w jakiej się znalazłam. Pani doktor, zapoznając się z moim skierowaniem, zapytała jaki jest powód badania. Odpowiedziałam, że podejrzenie poronienia. Poirytowana podniosła głos i powiedziała, że mam złe skierowanie, że „powinno być ciążowe”. Odpowiedziałam, że nie wiem jakie mam i jakie powinno się wystawiać, skoro to poronienie, więc nie ciąża.
Lekarka poprosiła, abym przygotowała się do badania. Samo badanie było wykonane bez jakiejkolwiek wrażliwości czy zwracania uwagi na mój komfort. Ponieważ byłam na granicy płaczu, zaczęłam głęboko oddychać, aby choć trochę się uspokoić. Na co Pani Doktor zwróciła się do mnie słowami: „Co tak sapie? Zachowuje się jakby miała zemdleć!”. Odpowiedziałam, że jest mi źle i się popłakałam. Na co pani doktor odpowiedziała: „No co, obumarły zarodek. Dobrze, żeby sam się usunął, bo szkoda Pani na łyżeczkowanie”.
Na koniec Pani Doktor po wypisaniu wyniku badania skomentowała wizytę słowami: „A nie brała pani ostatnio szczepionki na COVID? To by tłumaczyło sytuację”. Wyszłam z gabinetu, trzaskając drzwiami…
Chodzenie z badania na badanie, z USG na USG, trwało ponad tydzień. Ja w tym czasie tylko myślałam, że mam w sobie martwe dziecko. Do dziś wewnętrznie mną trzęsie, jak przypomnę sobie wizyty w toalecie, gdy już zaczęłam krwawić, a miałam zwracać uwagę czy przypadkiem płód sam się nie „usunął” …
Otrzymałam skierowanie do szpitala położniczego. Trzy godziny czekania w kolejce z kobietami w ciąży, z torbami, z mężami. Miałam ze sobą 3 wyniki badań potwierdzających poronienie chybione, ale na izbie przyjęć kolejne USG. Nogi mi się trzęsły już w momencie, kiedy siadałam na fotel. Nie chciałam kolejny raz słyszeć „brak bicia serca”.
Przyjęto mnie na oddział endokrynologiczny. Jestem za to ogromnie wdzięczna. Historie, o kobietach które ronią, a trafiają na porodówkę, wciąż powodują zawroty głowy.
Przyjęła mnie położna – anioł. Zaprowadziła do sali, gdzie byłam sama. Pozwoliła wejść mojemu partnerowi. Mogłam płakać do woli. Mogliśmy się przytulać i milczeć w ciszy. Po jakimś czasie przyszła do mnie i zaprosiła samą do gabinetu, gdzie opowiedziała o moich prawach. Że są trzy scenariusze: pierwszy – czekanie aż sama poronię. Drugi – zastosowanie globulki dopochwowej, która wywoła skurcze powodujące oczyszczenie macicy. I trzeci, ostatni – zabieg łyżeczkowania. Zalecane są globulki, które mogą zadziałać w 100%, ale jeśli nie, to i tak zostanę zakwalifikowana na zabieg. Ale wtedy macica jest lepiej przygotowana, zabieg jest bezpieczniejszy. Mam jednak prawo wyboru.
Opowiedziała o prawach związanych z badaniami zarodka. Czy chcę i co mogę uzyskać. Zapytała, czy chcę się przytulić, że mogę płakać, bo to bardzo trudna sytuacja. Pytała, czy mam wsparcie w partnerze. Że mogę poprosić o konsultację psychiatry lub psychologa. Było mi tak trudno, a ona była takim oparciem… Do teraz czuję ogromną wdzięczność, że spokojnie mi to wyjaśniła. Że dała prawo wyboru. Nie czułam się jak sztuka mięsa…
Niestety to jest jedyne dobre wspomnienie…
Moja położna skończyła zmianę, przyszła kolejna, przyszedł lekarz. „Pani Ulu, pani krwawi mocno. Pewnie zaraz się to skończy. Poczekajmy na badania. Jeśli będzie potrzeba zrobimy zabieg, oczywiście. Ale poczekajmy do jutra. Do tej pory proszę dać znać, jeśli wydali Pani zarodek…”.
Kolejny dzień. Położna „Nic tam nie było na podpasce?”. Kolejne – już trzecie – badanie USG. Coraz gorsze, bo z zakrwawionymi nogami, podczas obchodu, w salce z czterema lekarzami. Brak przebieralni, zasłony. Rozbieram się na krzesełku, krew spływa po udach, trzęsę się, bo ile można. Przecież już mają wszystko stwierdzone. Ale znowu słyszę: „Brak echa zarodka”.
Kolejny dzień. Obchód. Młoda doktorka między plotkami o tym, że ma nową torebkę, pyta mnie „To co, tableteczkę damy? Raz dwa i będzie po sprawie”. Ja mówię, że krwawię już kilka dni, mocno i nie mam siły. Że chcę iść na zabieg łyżeczkowania. Lekarka „Ahaaaa, nie chce Pani globuleczki… Proszę zanotować. Kwalifikacja do zabiegu”.
Kolejny dzień. 26 maja. Dzień Matki.
„Pani Ulu, dziś zabiegu nie będzie, bo jest wizytacja z Urzędu Miasta”. Później dowiedziałam się, że przyjechał prezydent miasta do mam w szpitalu, oglądał szpital jednego dnia – a właśnie tam wykonywane są zabiegi łyżeczkowania… Więc ja czekam. Mam w sobie kolejny dzień martwe dziecko. W Dzień Matki. I muszę czekać, bo tam ma być ładnie i czysto… Przecież ja mogę czekać… Tego dnia kolejne USG. Po co? Do tej pory nie wiem… Nie wiem…
Kolejnego dnia z samego rana, 6:30 przyjechała po mnie położna. Siedziałam na korytarzu na krzesełku. Było nas pięć. Korytarz, pięć krzesełek. Jak kurki na grzędzie. Starsze panie. Ja siedzę, trzęsę się, płaczę. Nie mogę się uspokoić. Widać, że one spokojne, planowane zabiegi. Nikt nic nie mówi… Domyślam się, że również dla nich to trudna sytuacja…
Na szczęście idę pierwsza. Salka malutka, krzesło ginekologiczne, pięć osób. Śmiechy-chichy, kawusia pachnie…i ja. Nawet nie przerwali gadania, czy z cukrem czy bez, kiedy ja weszłam. Mam wrażenie, że nikt nie odpowiedział mi dzień dobry… Stanęłam przy tym krześle ginekologicznym i tak stałam chwilę, po czym anestezjolog się mnie pyta o „powód zabiegu”. Odpowiedziałam: „Poronienie”. Cisza.
Pielęgniarka do mnie podeszła i mówi, żebym się rozebrała i położyła na krześle. Mam do dyspozycji mini stołeczek, zdejmuję majtki, krwi dużo, wstydzę się…
Usiadłam, drgawki całego ciała – już nie wiem, czy są z zimna, roztrzęsienia, czy z bólu całego ciała i duszy. Płaczę, a personel ciągnie rozmowę czy i czym słodzą kawę.
Pielęgniarka siedzącą przy mnie podaje mi chusteczkę, ona jedna MNIE zauważyła. Głaszczę po ramieniu i mówi cichutko, że da mi zastrzyk i już będzie lepiej. I daje…
Budzę się już na sali, jest po.
Wychodzę tego samego dnia. Doktor pyta, ile chcę dni zwolnienia. Skołowana mówię, że nie wiem. Okazuje się, że wypisuje na 5 dni. Wtedy chcę tylko do domu…
Po tych pięciu dniach dopiero wiem, zaczynam czuć jakim jestem wrakiem. Antybiotyk mam na 10 dni, ale do pracy powinnam wrócić po pięciu. Do dziś tego nie rozumiem…
Po kilku tygodniach dostaję telefon, że wyniki badania histopatologicznego są do odbioru ze szpitala. Odbiór osobisty. Recepcja kieruje mnie do pokoju dokumentacji medycznej, na drzwiach tabliczka „Archiwum – martwe porody” …
Wtedy już bardziej „na trzeźwo” stanęłam przed drzwiami i mówię do pań, które tam są- czy naprawdę taka tabliczka musi wisieć, czy to jest ta wrażliwość, którą chcą w szpitalu? Odpowiedzi nie uzyskuję. I ja wiem, że to nie ich pewnie wina…
Tylko czyja…? Moja…? Kobiet…?
Wychodzę i znowu płaczę.
To wszystko miało wpływ na mój stan psychiczny. Do dnia dzisiejszego jestem pod opieką psychiatryczną jak i psychologiczną. Czuję jak całe doświadczenie poronienia jest niewyobrażalnym bólem dla kobiety, a tego rodzaju sytuacje, słowa, komentarze, wyłącznie pogarszają już ogromnie trudną drogę jaką musimy przejść.
Początkowo chciałam wyłącznie zapomnieć o tej sytuacji, badaniach, wizytach… Wymazać z pamięci słowa, które tak raniły. Jednak teraz, kiedy wracam do siebie, czuję, że nie ma na to mojej zgody. Że nie można milczeć.
RONIĆ PO LUDZKU
Twoje prawa
Prawo do intymności i szacunku
Prawo do obecności bliskiej osoby
Prawo do dokonania pochówku
Prawo do pomocy psychologicznej
Prawo do skróconego urlopu macierzyńskiego
Prawo do zasiłku pogrzebowego
Więcej informacji znajdziesz w naszym poradniku "Prawa po poronieniu".
INFOLINIA
887 499 599
CODZIENNIE • 8:00 - 22:00
Koszt połączenia zgodny z taryfą operatora.
E-BOOK
Po prostu być...
To poradnik dla osób bliskich (i nie tylko) osób, które straciły ciążę. Co czują osoby po stracie? Co można powiedzieć, a czego nie mówić? Jak przebiega żałoba po stracie ciąży? Czym różni się żałoba od depresji? Wszystko to znajdzie się w tym poradniku – małe kompendium wiedzy dla tych, którzy chcą pomóc, ale nie wiedzą jak…
Odbierz darmowego e-booka
informacje
KONTAKT
01
Masz pytania?
Zadzwoń lub napisz wiadomość:
+48 669 559 558
ronicpoludzku@gmail.com
- 10:00 - 18:00
- PON - PT
02
Adres
Fundacja Ronić po Ludzku
os. Czecha 8/9
61-286 Poznań
- Tymczasowa siedziba fundacji
03
Dane
KRS 0001030580
NIP 7822922166
REGON 525034515
- Data rejestracji: kwiecień 2023
Śledź nas także na naszych kanałach w social mediach.